sobota, 11 lutego 2012

Fragmenty powieści, która jeszcze nie ma tytułu.

    - Radość - mówi. - to dość podniecające. Taka radość, jak gdybyś coś skończyła.
    Na jej kieliszku linie papilarne, ślad ust jak krwawa mgiełka. Wino, szminka. Jest wstawiona. Rozszerzone źrenice, skaczące koła czerni - przychodzi mu do głowy, że ludzie nie doceniają pragnienia zabawy.
    - Wiem skąd się to wzięło - śmieje się . - Wiesz? Chcesz wiedzieć?
    - Chcę.
    - Czułam się wtedy, wtedy jak mnie poznałeś, jakbym właśnie budziła się po seksie.
    Prawie tego dotyka, mimo alkoholu potrafi się tam przenieść. Złoto w oknach, pościel mimo, że niemal słona od potu, jest czysto biała, szorstka, jak gdyby przed chwilą zdjęto ją z linki na pranie. Słodki, duszący zapach intymności.
     - Wiesz o czym mówię? - pyta.

poniedziałek, 24 października 2011

Zawróć, mam złe przeczucia (fragment)

        To było w Barcelonie. Podszedł do niej ten facet, Joan, i dał jej dwie wizytówki, jedną z napisem „cursos de vals”, drugą z Pipi Landstrum na tle gór.
        Grała wtedy na Passeig de Gracia, między sklepem Gucci’ego a Bulgari i wcześniej zatrzymał się obok niej młody, rosyjski milioner. Mogła trafić na niego. Mógł być tam dłużej, bo wrzucił jej pięć euro w banknocie, a żeby nie wypadło z futerału, przycisnął je jeszcze monetą. Dwa euro, jeśli dobrze pamiętam. Kiedy zobaczył mnie, nie chciał jej już zaprosić na kolację. Powiedział tylko, że jej music is beautiful i poszedł. A przecież tyle by zrozumiała po angielsku, nie potrzebowała tłumacza, żeby przyjąć komplement.
        Joan nie odszedł. Miał zbyt dobrą gadkę, żeby odejść. Musiał przypuszczać, że nie jest tu sama, więc był ostrożny. Tymi żabimi oczkami wpatrywał się w nią z uśmiechem tubylca, dla którego każdy obcokrajowiec jest zaskakująco śmiesznym wydarzeniem. Był dość obrzydliwy na pierwszy rzut oka i jeśli miał coś wspólnego z teatrem, jak na początku utrzymywał, musiało być to coś na wzór ucieczki od realnego świata. Teatr dla idiotów, przegranych, dla ludzi bez gustu. Teatr bez pomysłu.
        Spytał, czy mówię po hiszpańsku, bo z nią nie mógł się dogadać, zresztą był pewnie zbyt napalony, by łączyć zdania z gramatyczną poprawnością. Na moje no, no espańol, zdziwił się ledwo zauważalnie i spytał, czy ingles, więc powiedziałem, że tak, że yes, I speak english, kolego. Możemy się dogadać.
         Rozpoczął od przeprosin. A potem mówił i mówił, bez dbałości o angielskie zgłoski, i wyjaśniał szeroki zakres swojej działalności, od organizowania różnorakich kursów po tworzenie festiwali tematycznych. Wizytówka z Pippi Landstrum dotyczyła Festa Nordica, na odwrocie pokazał nam flagi państw skandynawskich, a ja – uśpiony barcelońskim słońcem – zastanawiałem się tylko, dlaczego wszystkie są do siebie tak podobne, skoro przynajmniej jedno z tych państw zamieszkuje lud niezwiązany z Wikingami (czy to Finlandia?). Joan zaś wyjaśniał, że potrzebuje jej, mojej dziewczyny do odegrania specjalnej sceny z filmu Titanic, tej w której statek tonie, a kwartet smyczkowy, czy co to właściwie było, grając w najlepsze umila oczekiwanie na śmierć.


 ...





Tekst ma dalszy ciąg. Jak ktoś chce przeczytać, to maila mi wysłać: f.cyprowski@gmail.com

poniedziałek, 11 lipca 2011

Jak zgwałcić Kafkę?

Ja nie jestem tego pewien, ale chyba wielu ludzi nie potrafi czytać książek. W ogóle, patrzeć na obrazy też nie umieją, słuchać muzyki i... generalnie rzygać mi się chce od tej świadomości, że mam jakieś szersze kompetencje literackie.
I to wcale nie wynika z faktu, że ludzie nie rozumieją, co czytają. Kurwa, nie lubisz Joyce'a? Jest za ciężki? Normalne, nie każdy ma czas, żeby ślęczeć nad książkami, nie każdy tak lubi czytać, żeby po iluś latach takich przygotowań móc odebrać komunikat z Ulissessa.
Tu chodzi o zbyt wysokie ambicje. Albo nie. Albo o całą tę otoczkę kretyńskiej wrażliwości i mądrości świata artystycznego. Pewnie o jedno i drugie.
Zauważyliście taką zależność, że jak rzeźbiarz/malarz to indywidualista z dziwną fryzurą, że jak muzyk to spontaniczny (chociaż tu się dzieli jeszcze na muzyków jazzowych z rosnącymi brzuchami i mordami w stylu "tata"), że jak aktor to pojebany (teatralizacja, wielkie hasło, warto zapamiętać), że w końcu jak pisarz-prozaik to mądry? Ale nie, że taki mądry po prostu, tylko arcykurwamędrzec, co pierdnięciem dosięga istoty absolutu.
No, to właśnie fakt, że wszystkie te zależności są z gruntu nieprawdziwe i nieprzydatne przy odbiorze dzieła, jest kluczem do rozumienia książki.
Wiecie, ostatnio pewna moja przyjaciółka przypomniała mi, że od Śmierci autora Barthesa minęło prawie pół wieku. Jeżeli ktoś nie zna, to już wyjaśniam - prawie pięćdziesiąt lat temu pewien francuski semiolog zauważył, że nie trzeba znać biografii autora, żeby rozumieć jego książkę, a nazwisko na okładce potrzebne jest tylko do celów praktycznych (jak ci się spodoba jedna powieść, to możesz se kupić drugą i liczyć na to, że będzie tak udana, jak poprzednia). Natomiast, ja nadal mogę przeczytać o wpływie diety Kafki na powstanie Procesu. Albo o wadzie wzroku Degasa, co to jej podobno wszystko zawdzięcza ten malarz dziwek i artystów. I ja się pytam, jaki ja mam z tego pożytek, że wiem o trudnych relacjach Franza z ojcem? To znaczy, ja rozumiem, to samo w sobie jest ciekawe, a dzienniki Kafki w ogóle się czyta lepiej niż taką na przykład Amerykę, ale kurwa, dlaczego to ma tak ogromne znaczenie dla dzisiejszych czytelników?
Wierzcie lub nie, ale większość odbiorców literatury "wysokiej" to po prostu snoby podniecające się najbardziej tragicznymi formami tysiącletnich dziadów. I powiedzieć takiemu, że Ajschylos jest w zasadzie mniej atrakcyjny fabularnie niż taka Masłowska, a Szekspir tworzący dziś zostałby po prostu wyśmiany, to jak pociąć piłą matkę na oczach jej trzyletniego dziecka. Rzeczywistość się rozpada, ze snoba w garniturze powstaje Dexter, gotowy pokroić na kawałki takiego, co to czyta dla przyjemności.
No, a żeby ta rzeczywistość się nie rozpadła i snob mógł pozostać snobem bez uszczerbku na zdrowiu, musi dodać do swoich praktyk czytelniczych jakiś pierwiastek magiczny. Ni mniej ni więcej, robi więc z powieści przedmiot kultu i już po chwili nad Ajschylosem unosi się metafizyczna mgiełka zwana "kontekstem historyczno-biograficznym". Czyli, "co ty wiesz, człowieczku, to trzeba czytać wiedząc, co wówczas znaczyło". Na przykład, rzeczony Proces, jako że powstał przed II wojną światową, jest alegorią (chyba jeden z bardziej kiczowatych i naiwnych środków literackich) państwa totalitarnego (sic!). Herbert (ten nasz, polski, hehe) jest taki zajebisty, bo on to pisał, kiedy nie wolno było tego pisać. Szekspir, cóż, Szekspir był pierwszy, przyjrzyj mu się. Za to z drugiej strony Wojaczek i Bukowski są świetni, bo chlali jak pojebani i wybijali szyby w restauracjach (a Sarah Kane się zabiła i patrz, jakie brutalne te jej sztuki, a Sylvia Plath... ech...). Podobno właśnie (nie jestem pewien, bo z zasady rzadko czytam opracowania artystyczne) o Kane i Wojaczku strasznie trudno znaleźć rzetelną książkę teoretyczną. W większości badanie ich twórczości okazuje się pretekstem do samogwałtu nad ich smutnymi życiorysami. Podobno.
No ale nic. Nie zakazuję nikomu znać czyjejś biografii. Niech nawet się podnieca kontekstem historycznym. Niech mu się tylko nie wydaje, że ma większe kompetencje literackie. Mało tego, jestem stuprocentowo pewien, że bez tych wszystkich bzdur o kafkowskim ojcu, chasydach i żydowskim Bogu, Proces może przynieść dużo silniejsze wrażenia estetyczne. Silniejsze, bo nieskrępowane "tematem".
W ogóle "temat" powieści jest czymś wyjątkowo kretyńskim. Zwykle wygląda to tak, że jakiś dureń orzeka w pewnym momencie, że książka dotyczy sytuacji społecznej w czasach Wielkiego Kryzysu i nagle wszyscy muszą interpretować ją przez pryzmat Wielkiego Kryzysu. Jak gdyby już mniej ważne było odczuwanie czytanego tekstu, a jego wartość merytoryczna, czy błyskotliwość aforyzmów.
Mówiąc krótko, czytanie poprzez "temat" to odwrócenie sensu istnienia literatury pięknej. Tematami zajmuje się filozofia, kulturoznawstwo itd., fikcja dostarcza emocji. EMOCJI.
I naprawdę chyba trzeba to napisać. Dużymi literami, że TYLKO DEBIL WYCIĄGA Z POWIEŚCI NAUKĘ. Powieść nie ma przedstawiać faktów, nie ma uczyć, przedstawiać teorii, dociekać sensu życia.
Odnoszę dziwne wrażenie, że o większości moich ulubionych książek nie napisałbym nawet zdania, bo nie potrafię ani powiedzieć o czym są, ani kiedy zostały napisane, ani co się wtedy działo wokół ich autorów. Pamiętam tylko emocje, jakie wzbudzały.

I na koniec tylko przykład, jak pomylony bywa odbiór literatury. W przedstawionej w linku recenzji powieści Updike'a, pojawiają się przynajmniej trzy groźne tendencje: omawianie kontekstu historycznego, szablon pokoleniowy i szablon "tematu".
Cholera, to nie przypadek, że najbardziej sensowne recenzje to recenzje SF i fantasy, tam przynajmniej "temat" na pierwszy rzut oka... no... powiedzmy...

środa, 8 czerwca 2011

erotyk

Spotykam wokalistkę sławnego już zespołu muzyki elektronicznej i trzęsą mi się nogi, a ja nie wiem od czego. Od tego, że to sławna wokalistka, czy niedobór magnezu? Znasz się tak, jak na to zasługujesz.
Hej, przychodzisz do pracy, kupujesz colę, wypijasz, wiesz, czarne okulary, wracasz do domu, praca, dom, praca, dom - to jest fajne. Spotykasz wokalistkę i wiesz, pierdolenie w głowie, książka czeka. To nie jest fajne. Jesteś już martwy, byłeś żywy. Znasz się bardzo słabo, wiesz, że znałeś się lepiej.
She ma młode ciało i przy pieprzeniu prostuje nogę. Ten widok jest piękny, najlepiej zapadł mi w pamięć. I kiedy się napije, sama przyciąga twój członek do siebie. Nie bierze tabletek, jest niecierpliwa. W ostateczności wyglądasz głupio, kiedy próbujesz naciągnąć prezerwatywę, ona zdaje sobie z tego sprawę. She to twój bożek, jest bardzo konkretna, żadna kobieta tego wcześniej nie robiła. She uwielbia seks oralny, to takie rzadkie? She to twój ideał. Najgorsze, że żyje. Póki ideał jest nieżywy, wszystko wydaje się być ok. Wiesz, nawet jeśli nie lubisz, kiedy laska robi ci loda, She wcale nie będzie nalegać. She to nie kurwa.
Wierz mi, że ona istnieje, jest młoda, ale prokurator już jej nie kocha. She jest młodsza niż twoja dziewczyna, chociaż tu nie ma reguły. She jest z krwi i kości. Udaje szczęśliwą, tysiąc razy powtarza, że jej dobrze. Jest aktorką, przypomina Audrey Hepburn, chociaż nie jest do niej podobna.
Jeśli powtarzasz komuś, że ci dobrze, znaczy, że jesteś kretynem. Szept o pomoc to już koniec. Jesteś martwy.
Wracasz do pracy, praca, dom, praca, dom, księżyc, słońce, księżyc, słońce - to jest fajne. Ale potem spotykasz wokalistkę, która się robi sławna i drżą ci nogi. I nie dlatego, że się czujesz skrępowany, ale że oblewa cię zimny pot. Przerażenie, że będziesz taki i taki. I nie to, ile zmarnowałeś, ale ile jeszcze możesz zmarnować, wiesz to jest najgorsze - bać się, że się coś NIE stanie.
She mówi w takiej kolejności:
"Jesteś dla mnie najważniejszy" -> "Musiałam kupić tabletkę poronną" -> "I znasz mnie przecież, zawsze byłam taka, że aborcja, no, że dla mnie aborcja, to ja bym zrobiła, gdybym zaszła w ciążę, ale jak ją zjadłam, tę tabletkę, to stwierdziłam, że to takie nienaturalne i więcej bym tego nie zrobiła" -> "nie idź teraz, wróć" -> "uwielbiam cię"
She pytana o procent siebie samej w życiu:
"Dziesięć?"
She pytana o chłopca, z którym sypia:
"Zależy mi na nim. Nie [nie kocham go]"
She jest piękna nawet w okularach. Kiedy masz dziewczynę piękną w okularach, jest niedobrze. To znaczy, że haloefekt rozpieprzył ci mózg. Według badań firmy Mildward Brown od pierwszego haloefeku, synapsy nigdy nie powracają do pierwotnego stanu. Z haloefektem nawet opiaty nie mogą konkurować (kokaina też daleko).
She dzwoni.